Krótka nota o Zygmuncie Freudzie i homoseksualności Leonarda da Vinci

Andrea del Verrocchio - Dawid | britannica.com
Modelem pozującym do rzeźby miał być młody Leonardo

Krótka nota o Zygmuncie Freudzie
i homoseksualności Leonarda da Vinci



     W swojej biografii Leonarda Walter Isaacson opisuje niezwykle ciekawą próbę spsychoanalizowania renesansowego polihistora przez doktora Freuda we własnej osobie. Fragment ten jest ciekawy nie tylko dlatego, że ukazuje w pełnej sromocie hochsztaplerską naturę psychoanalizy, ale również dlatego, że potrąca motyw najstarszego mojego wspomnienia i tym samym przywodzi mi na myśl Nieboszczkę Żywą, tj. moją babkę.

     Wielokrotnie zastanawiałem się które z moich wspomnień jest najstarsze i miałem przed oczyma jakieś mgliste wizje wpadnięcia podczas snu w topiele ciemności między łóżkiem a ścianą w wieku nieokreślonym, bycia poczęstowanym cukierkiem przez zakonnicę w wieku prawdopodobnie lat pięciu i pod wpływem rodzicielskich manipulacji wyrzucania z mostu w przepaść smoczka w wieku około trzech lat. Tak, ssałem smoczka do trzeciego roku życia. Miałem ponadto swoją ulubioną tetrową pieluchę, z którą spałem jeszcze długo po tragicznej stracie smoczka. Freud miałby używanie. W wyniku dochodzenia, które przeprowadziłem sytuacja smoczkowa okazuje się być całkiem prawdopodobna, jako że moja tzw. rodzina miała zwiedzać wtedy Czorsztyn.

     Nieboszczka Żywa zawdzięcza swój szlachetny tytuł temu, że umiera już od pięćdziesięciu lat. Dosłownie. Zaczęła około czterdziestki, teraz ma 92 lata i ciągle jest w trakcie umierania. Jestem przekonany, że wysłuchiwanie jej chronicznych "dziś w nocy myślałam, że to już naprawdę koniec ze mną" oraz wtajemniczanie mnie od najmłodszych lat w arkana umierania na trwałe skrzywiło mi psychikę. Zapytana kiedyś przeze mnie o swoje najstarsze wspomnienie odparła, że pamięta jak leżała w drewnianej kołysce i ssała smoczka. Jasne... A ja pamiętam jak licząc już dwanaście tysięcy lat urodziłem się w obecnym wcieleniu, obejrzałem za siebie i przerażony krzyknąłem, że to jest ostatni raz kiedy mam z czymś takim do czynienia!

WYPIS
Leonardo zapisał najżywsze wspomnienie z wczesnego dzieciństwa, będąc dojrzałym pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną. Prowadził w tym czasie studia nad lotem ptaków, w szczególności kani – drapieżnej, przypominającej jastrzębia, o rozwidlonym ogonie i eleganckich rozłożystych skrzydłach, które pozwalały z gracją wzbijać się w powietrze i szybować. Z właściwą sobie wnikliwością obserwował lot i notował spostrzeżenia; w pewnej chwili zauważył, jak ptak rozpościera skrzydła, a następnie opuszcza ogon, szykując się do lądowania. Widok ten obudził w Leonardzie wspomnienie sprzed ponad pół wieku: „Opisywanie kani jest chyba mym przeznaczeniem, ponieważ jednym z moich pierwszych wspomnień jest to, jak leżałem w kołysce. Zdało mi się wówczas, że sfrunęła do mnie kania i rozchyliła mi usta ogonem, a potem kilkakrotnie pacnęła nim moje wargi”. Można przypuszczać, że w opisie tej sceny puścił nieco wodze fantazji, co w jego wypadku nie byłoby niczym niezwykłym – w tekstach, które wyszły spod jego pióra, niejednokrotnie napotkać można wątki fabulistyczne. Trudno przypuszczać, by dzika ptaszyna mogła faktycznie przysiąść na kołysce i wsunąć ogon w usta leżącego dziecko. Co więcej, sam Leonardo użył sformułowania „zdało mi się”, tak jakby chciał dać do zrozumienia, że jest to raczej opis sennego marzenia, a nie zachowanego w pamięci autentycznego przeżycia.
Wiele z tego, o czym do tej pory wspomnieliśmy – wychowywanie przez dwie matki, częsta nieobecność ojca, wreszcie na poły oniryczna scena oralnego kontaktu z rozedrganym ogonem – mogłoby stanowić dobry materiał do rozważań psychoanalityka. I rzeczywiście, wymienione wyżej fakty z życia Leonarda wzbudziły zainteresowanie samego twórcy psychoanalizy Zygmunta Freuda, który w 1910 roku opublikował dziełko zatytułowane Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa.
Freud już na samym początku swoich dywagacji zbacza na manowce, opierając się na kiepskim przekładzie notatki artysty na język niemiecki – tłumacz błędnie przełożył wspomnianego przez Leonarda ptaka i z kani zrobił sępa. W rezultacie cały rozwlekły wywód twórcy psychoanalizy na temat staroegipskiej symboliki sępa oraz etymologicznego związku między słowami „sęp” i „matka” stał się bez znaczenia; zresztą sam Freud przyznał później, że czuł z tego powodu zażenowanie. Pomyłka w kwestii ptasich gatunków to jedno, ale sedno psychoanalizy tkwiło gdzie indziej: Freud wskazał mianowicie, że słowo „ogon” w wielu językach, w tym także w włoskim (coda), stanowi potoczne określenie penisa. Wyciągnął z tego wniosek, że imaginacja Leonarda miała charakter erotyczny i związana była z homoseksualną orientacją artysty. „Opisana w tej fantazji sytuacja, w której sęp rozchyla usta dziecka i energicznie uderza w nie ogonem, odpowiada wyobrażeniu fellatio” – stwierdził. Spekulował też, że Leonardo przekierował tłumione pragnienia w gorączkową aktywność twórczą; to, że wiele jego dzieł pozostało nieukończonych, wynikało zdaniem Freuda z seksualnych zahamowań twórcy.
Interpretacja ta poddana została miażdżącej krytyce, między innymi przez historyka sztuki Meyera Schapiro. Moim zdaniem analiza Freuda więcej mówi o nim samym niż o Leonardzie. Sądzę też, że biografowie powinni podchodzić z dużą dozą ostrożności do prób psychoanalizowania osób, które żyły pięć stuleci temu. Odrealnione wspomnienie Leonarda mogło po prostu stanowić odzwierciedlenie jego zainteresowania lotem ptaków – tematyką, którą pasjonował się przez niemal całe życie. Poza tym nie trzeba było Freuda, by zrozumieć, że popęd seksualny może ulec sublimacji w namiętność innego rodzaju. Zauważył to już Leonardo. „Pasja intelektualna wypiera zmysłowość” – napisał w jednym z notatników.
[Walter Isaacson - "Leonardo da Vinci", Insignis 2019, tł. Michał Strąkow, s. 48-50. Podkreślenia moje.]

Comments

Popularne